Cookies

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fotografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fotografia. Pokaż wszystkie posty

30 sie 2021

Błyskawiczne bułki z jabłkami i cynamonem

przepis-na-blyskawiczne-bulki-z-jablkami-i-cynamonem

Przepis na błyskawiczne bułki z jabłkami i cynamonem pojawił się na blogu już w roku 2016. I był najczęściej...kradzionym wpisem. Powielano nie tylko przepis, zdjęcia ze znakiem wodnym, ale też całą stronę, łącznie z moim podpisem. Pewnego dnia w afekcie skasowałam wszystko. A dodatkowo jeszcze kilka innych, dobrych przepisów. I przez jakiś czas zastanawiałam się nad wykasowaniem całego blogu. Powstrzymała mnie myśl, ile pracy, radości, pozytywnej energii jest z nim związana. A także dobre słowa znajomych, przyjaciół i Wasze miłe komentarze. Blog pozostał, chociaż wpisy nadal są powielane, a zdjęcia kopiowane.
 

Bułeczki z cynamonem piekę regularnie. Wstyd się przyznać, ale ostatnio nawet dzień po dniu. Znikają błyskawicznie. Codziennie chce się coś słodkiego do kawy, a taki deserek jest naszybciej gotowy. Bardzo gorąco go Wam polecam. Jest to naprawdę jeden z najlepszych przepisów jakie znam. Bułeczki są mięciutkie, pachnace, przepyszne i naprawdę błyskawicznie gotowe. Bez jajek, masełka, z małą ilością tłuszczu, bo co tam te pare łyżek oleju. Za to staram się wkroić jak najwięcej jabłek do ciasta. I dodatkowo faszeruje ulepione kulki kawałkami jabłek. Tak, że wyglądają jak małe jeżyki. 

Upieczone bułeczki obtaczam w cukrze i cynamonie. Jeszcze gorące, chwilę po wyjęciu z piekarnika. Oczywiscie tak, aby nie poparzyć sobie palców. Wsypuję około 2 łyżek cukru do głębokiego talerza. I mieszam z łyżeczką cynamonu. Bułeczki obtaczam z obu stron i kładę na drugi talerz.

Przepis na bułki z jabłkami jest niemiecki i jednym ze składników jest chudy Quark, czyli twarożek. Dzisiaj sprawa jest łatwa. Niemiecki twaróg dostaniemy bez problemu w aldiku. Co prawda w polskim tlumaczeniu jako serek homogenizowany( na naklejce na pudełku), ale już w nazwie niemieckiej zobaczymy słowo Quark czytaj: kwark.

Używamy tego z jasnoniebieskim dekielkiem, w prostokątnym pudełku. Ma kremową, delikatną konsystencję i jak dla mnie neutralny smak. Piekłam na nim strucle na Boże Narodzenie, więc powinnam mieć gdzieś zdjęcie opakowania i postaram się je wkleić poniżej. 

niemiecki-chudy-twarog-na-bulki-i-strucle

A co zrobić, gdy nie mamy niemieckiego twarożku? Przetestowałam zwykły chudy twarogu w kostce. Rozcieram go widelcem i dodaję trochę mleka, zeby przypominał konsystencją niemiecki twarożek. A potem szybko łaczę z pozostałymi składnikami. Lepię grube kulki najeżone jabłkami. Teraz wystarczy wszystko pozmywać i posprzątać kuchnie, a już w powietrzu roznosi się cudowny zapach pieczonych jabłek :)

szybkie-bulki-bez-jajek

Błyskawiczne bułki z jabłkami i cynamonem:

Składniki:

200 g niemieckiego twarożku( chudego Quarku) lub chudego twarogu w kostce

100 ml oleju rzepakowego

1 łyżka cukru waniliowego

110 g cukru

300 g mąki pszennej

2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia

3 średniej wielkości jabłka, obrane ze skórki, pocięte na grube kawałki

dodatkowo:

cukier i cynamon do obtoczenia upieczonych bułeczek


Przygotowanie:

1. Piekarnik nagrzać na 180 stopni. Twarożek, olej, cukier i cukier waniliowy wymieszać w misce. Jeśli weźmiemy polski twaróg, trzeba rozetrzeć go widelcem na kremową konsystencję. Można dodać odrobinę mleka, żeby nie było grudek. 

2. Dodać mąkę, wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Zamieszać ręką. Wsypać pocięte jabłka. Ciasto jest dość gęste i klejące, ale tak ma być. 

3. Ulepić 10 bułeczek i umieścić je na foremce wyłożonej papierem do pieczenia. Piec około 25 minut, aż sie zarumienia.

4. Do małej miseczki wsypać cukier z cynamonem. Upieczone bułeczki obtoczyć w cukrze i cynamonie. Gotowe :-)

najlepsze-slodkie-bulki

niemieckie-bulki-na-proszku


Przepis pochodzi z niemieckiego bloga: kochmaedchen.de. Jest naprawdę super i bardzo go Wam polecam.

Miłego tygodnia

Edyta

7 paź 2019

Kto kradnie Twoje zdjęcia?

Dzisiaj będzie całkiem z innej beczki. Opowiem Ci ciekawą historię. I chociaż tytuł już zdradza na jaki temat, posłuchaj uważnie. 
Na moim podwórku stoi piękny, sportowy samochód. Błyszczący, wypolerowany, czyściutki. Bardzo o niego dbam, Regularnie myję szyby i karoserię. Odkurzam tapicerkę i czyszczę dywaniki. To moje hobby. Chucham na nie i dmucham. A potem kiwam do Ciebie ręką i wołam: Popatrz jakie fajne autko. Chcesz się przejechać?
Auto ma wygodne siedzenia i pełen bak. Możesz z niego korzystać ile chcesz. Cieszę się, gdy do mnie przychodzisz. Następnego dnia na podwórku pojawia się kolejne autko, potem motor. W domu jest pełna lodówka, nowy telewizor. Wszystko do Twojej dyspozycji. Odwiedź mnie i rozgość się. Witam serdecznie. Oczywiście wszystko jest dla Ciebie bezpłatne.

I wtedy pojawia się pan Iksiński. Chytry facecik z małymi oczkami: Szybka fura! I ten motorek też niczego sobie. Prawdziwe cacko.
Kiwasz głową, a pan Iksiński mruga cwanym oczkiem: 
- Fajnie byłoby je mieć na swoim podwórku, prawda?
- Na swoim? Ale jak?
- Nie ma sprawy, mam lawetkę. Wszystko się przewiezie. Nic nie musisz robić. Załatwimy. Wszystko załatwimy. Ten rowerek od sasiada też nowiutki. Niezła rzecz. Można razem wziąć.
- Zamrażarkę od Kwiatkowskiej? Przywieziemy. Wreszcie będziesz miał porządek.
Myślisz sobie: zamrażarka rzecz potrzebna. 
- Ale czy to jest legalne?
- Legalne, nielegalne! Wszyscy tak robią!
Pan Iksiński drapie się palcem po łysej głowce: 
- Jak chcesz, to możemy podpisać, gdzie znaleźliśmy te rzeczy. Wtedy to już bedzie na 100 % legalnie.
Był problem i nie ma problema. Zadowolony pan Iksiński klepie się po brzuszku. I już leci dalej z laweta: Komu jeszcze przywieźć samochód? Mam już tylu klientów.
Pan iksiński to morowy facet. Każdemu pomoże i nic za to nie chce. I wszystko jest legalnie...

Ty też znasz takiego pana Iksińskiego. Być może korzystasz z jego lawety. Nie wierzysz? Pan Iksiński to serwis fooder. pl. A jego lawetka to aplikacja do pobierania zdjęć, przepisów i treści bez zgody ich autora.

Codziennie spotykam się z kradzieżą moich zdjęć. Czasami są to wycięte fragmenty. Częściej całe zdjęcia razem ze znakiem wodnym. Ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak odważną kradzieżą całych treści i zdjęć. Kompletnych stron z bloga.

Pamiętaj! Nie ma bezpańskich samochodów, pełnych lodówek lub wypielęgnowanych ogrodów bez właściciela. Za tym wszystkim kryje się czyjaś ciężka praca. I nie można udawać, że się o tym nie wie. Nie ma zdjęć bez fotografa, tekstów bez autora. Nie wolno sobie tym bezprawnie dysponować.
Opublikowanie wpisu na blogu jest bardzo czasochłonne. Najpierw trzeba dopracować pomysł. Zakupić produkty. Upiec ciasto lub coś ugotować. Przygotować dekoracje i wszystko to zaaranżować. Dobrać światło, tło i dodatki. Sfotografować. Wgrać na komputer. Wybrać najciekawsze zdjęcia i je obrobić. I w końcu napisać tekst.
Bardzo lubię to zajęcie. Wkładam w nie wiele pracy i serca. I cieszę się, gdy mnie odwiedzasz i mogę się z Toba podzielić fajnymi przepisami. Wskazówkami dotyczącymi gotowania. Oraz zdjęciami z podróży. Ale podobnie jak inni blogerzy, bardzo nie lubię, gdy ktoś sobie tym rozporządza bez mojej zgody.

Bardzo jestem ciekawa Twojego zdanie na ten temat. Napisz proszę w komentarzu lub jeśli chcesz na maila co o tym myślisz:
edyta-guhl@web.de

I koniecznie przeczytaj, co o tym pisze Ania. Wpis pojawił się parę lat temu, ale niestety problem ciagle jest aktualny...

Od lat walczę ze sterotypem Polaka- złodzieja, ale powoli zaczyna mi brakować argumentów. 

Edyta 



7 paź 2017

Francuska tarta z żółtą cukinią w plasterkach

Francuska tarta z żółtą cukinią w plasterkach.
Durbuy- najmniejsze miasteczko w Belgii

Przepis na francuską tartę z żółtą cukinią w plasterkach z pewnością się Wam spodoba. Kruche ciasto pachnące masełkiem, chrupiące plasterki cukini, a wszystko zalane sosem śmietanowo-jajecznym i pięknie zapieczone w piekarniku. Przepis pochodzi z kuchni francuskiej, więc dodatkowo zapraszam na wycieczkę. Nie do Francji, ale do pobliskiej Walonii. Dla nowych czytelników parę osobistych faktów. Oczywiście na blogu najważniejsze są dobre przepisy, zdjęcia i smaczne jedzenie. Chcę jednak wytłumaczyć, dlaczego ciagle piszę o Niemczech, albo o Eifel. I co to jest ta Eifel.
Z wykształcenia jestem germanistką i los rzucił mnie do Eifel już w trakcie studiów, a później kazał wrócić tutaj na dłużej. A gdzie leży kraina geograficzna Eifel? Przy zachodniej granicy Niemiec, a dokładnie na terenie trzech państw: Niemiec, Belgii i Luksemburga. Wiecie, to trochę tak jak Karkonosze, nasze i czeskie. Większe miasto w Eifel to Trier ( czytaj Tri:r po niemiecku, bez samogloski e), lub Trewier po Polsku. Jeśli nie słyszałeś o Triewierze, to może mówi ci coś miasto Bitburg, albo Bitburger Bier, czyli piwo z Bitburga. To właśnie o tych regionach mówimy.
Eifel nazywana jest Syberią Pruską, bo przez wiele lat panowała tutaj dotkliwa bieda i głód, ludzie żyli z rolnictwa, a nieurodzajna ziemia, nieciekawy klimat, opady, niska temperatura prowadziły do słabych plonów. Jałospis był bardzo prosty: karofle, kapusta, jabłka i jagody. Mięso jadano rzadko i raczej jako dodatek. Nie było tu żadnych bogactw mineralnych ani znaczącego przemysłu i ludzie uciekali stąd do innych części Niemiec. Jeśli chcecie poczytać o Eifel po niemiecku, zapraszam na mojego drugiego bloga http://mein-dolcevita.de
Do dzisiaj w Eifel bardzo ważne są obyczaje ludowe, a także gwara, którą mówią nawet młodzi ludzie. I nawet jeśli wydaje się nam, że znamy j.niemiecki, można zwatpić w to, słysząc Platt, czyli dialekt, który różni się od wioski do wioski. Ciekawostka, rozumiejąc Platt nie zginiecie w Luksemburgu, bo luksemburski brzmi podobnie jak Platt w Eifel.
A jak już się na patrzycie na traktory, krówki, wiatraki i zapragniecie rozrywek, zapraszam na wycieczkę do pobliskiej Begii. Opuszczamy Eifel i jedziemy dalej, do Walonii, w Ardeny.

Durbuy to najmniejsze miasteczko w Belgii, a nawet na świecie. La plus petite ville du monde. Durbuy rzeczywiście jest malutkie. Jedna główna ulica, rynek i parę kretych uliczek brukowanych kocimi łbami. Jest jednak tak piękne, że można spotkać tutaj turystów z całego świata. Większość z nich to francuskojęzyczni emerytyci, którzy bez pośpiechu spacerują po wąskich uliczkach. Nie sposób jest się tutaj zgubić, mimo to ciągle ktoś pyta nas o drogę. Gdy odpowiadam po niemiecku, widzę lekkie zmieszanie na twarzach, więc szybko dodaję: Je suis polonais. I twarze rozjaśniają się i zadają kolejne pytania. Kiedy przyjechaliście, jak długo zostajecie, czy pogoda bedzie dobra. Rozstajemy się prawie zaprzyjaźnieni. Ofensywa ardeńska to bolesny rozdział historii o którym trudno zapomnieć.


Po miasteczku chodzę z głowa zadartą do góry podziwiając typowe domy kryte łupkiem i porośnięte bluszczem. Wreszcie potykam się na kocich łbach i zastanawiam dlaczego brukowane uliczki są takie brzuchate. Mój przewodnik po Walonii tłumaczy, że pochodzą z czasów, kiedy bogate damy w długich sukniach chadzały środkiem, żeby się nie pobrudzić, a rynsztoki biegły trochę niżej, po obu brzegach. Oczami wyobraźni widzę wyfiokowane damy i prawie słyszę gwar głosów. Świat z Pachnidła P. Süßkinda( Das Parfüm), choć to nie Paryż.


Na miasteczkiem króluje skała ,, Roche à la Falize" i przyciąga wszystkie spojrzenie. Jej szpiczasty kształt przypomina mi ołtarz w kościele. Kamienny ołtarz natury. Zamieram w zachwycie i kontempluję. Dla tego pieknego widoku warto jest odwiedzić Durbuy.
Nagle na szczycie skały coś się porusza. To łakomy kormoran czai się z góry na tłuste karasie w stawie. Oj zjadłoby się taką złotą rybkę, prawda? Do samego zmroku kręcą się tutaj turyści. ,, Nie da rady prawda? - szepczę do niego. Nie da rady, wiem. “
Rozbawieni idziemy dalej. Durbuy jest jak miasteczko z książki z obrazkami. Tyle jest tutaj atrakcji, które mamy na liście do zobaczenia.

Książęcy zamek rodu Ursel.

Przepiękny zamek z wieżyczkami, który znajduje się w prywatnym posiadaniu, kościoł, browar, fabryka marmolady, spichlerz oraz park ,, Jardin Topiaire". Park mieści się na 10.000 m² i posiada 250 figur wyciętych z bukszpana, dzieło życia Alberta Navez. Serce, kaczki, łabędzie, Pamela Anderson, skaczące konie z jockeyami na grzbiecie, żółw, wiewiórki, paw, filiżanki, konewki, niedźwiedź, syrenka, kot przestraszony przez zgraję psów, Manneken Pis( Siusiający chłopiec znany z Brukseli) i 4 metrowy słoń- to tylko niektóre z figur, które zachwycają odwiedzających. Do parku kupujemy bilety wstepu i może się zdarzyć, że będzie zamknięty. Podaję godziny otwarcia:
od 9 lutego do 15 marca: codziennie od 10 rano do 17ej
od 16 marca do 27 października: codziennie od 10 rano do 18ej
od 28 października do 30 listopada: codziennie od 10 rano do 17ej
od 1 grudnia do 5 stycznia: w weekendy i ferie szkolne od 10 rano do 16ej.
 Najlepiej jest jednak upewnić się przed wycieczką, czy godziny są aktualne, tutaj.

Do atrakcji turystycznych należy jeszcze labirynt w kukurydzy w pobliskim Barvaux, spływ kajakiem lub kanu po rzece Ourthe.
Powoli robię się głodna i już wiem, że na wszystko nie starczy dzisiaj czasu. Bardzo chcę spróbować poleconej nam tarty  z Durbuy, niestety nie znajduję jej na karcie, lub może pomyliliśmy restaurację, jest ich tutaj tak dużo. Dla smakoszy polecam małe ręcznie robione pralinki, grube, chrupiące belgijskie frytki, gofry, smaczne sery, świeży cidre z regionalnych jabłek, miejscowe konfitury, pasztety, ardeńską szynkę lub dziczyznę. Jeśli lubicie piwo, jest tutaj około 1000 gatunków do spróbowania: z małych prywatnych warzelni lub najbardziej znanych klasztorów w Belgii: Orval, Rochefort lub Chimay.


Wypijamy jeszcze mocne espresso i powoli trzeba się zbierać. A jeśli zgłodniałeś na spacerze po Durbuy, zapraszam na francuską tartę z żółtą cukinią w plasterkach. Oczywiście, możesz wziąć też zieloną, ważne jest żeby była młoda, chrupiąca i nie za duża, wtedy plasterki są ładniejsze. Ciekawostka: w Eifel jada się tylko młode cukinie, takie jakie znamy w Polsce są przerośnięte i już niejadalne. Dzisiejszy przepis dość prosty i bardzo smaczny. Zapraszam.



Francuska tarta z żółtą cukinią w plasterkach:

Składniki:

Kruche ciasto:


250 g mąki
125 g masła
1 jajko
szczypta soli
3 łyżki bardzo zimnej wody( najlepiej wstawić szklankę na chwilkę do zamrażarki)

Nadzienie:

2 młode cukinie, żółte
200 ml słodkiej śmietany
3 jajka
pieprz, sól, gałka muszkatołowa
* trochę utartego żółtego sera w/g upodobania
olej do smażenia

Wykonanie:
1. Mąkę, masło, jajko, sól i zimna wodę szybko zagnieść na kruche ciasto i wstawić do lodówki na dobrą godzinę( lub dłużej).
2. Cukinie umyć i pociąć w cienkie plasterki. Krótko podsmażyć na patelni z odrobiną oleju, zdjąć z ognia i odstawić do ostygnięcia.
3. Ciasto wyjąć z lodówki, rozwałkować na prostokąt. Foremkę do pieczenia wyłożyć papierem, a piekarnik nagrzać do temperatury 180 stopni. Ciasto przełożyć na foremkę i uformować brzeżek.
4. Plasterki cukinii ułożyć na kształt dachówki na cieście.
5. Jajka, śmietanę, sól, pieprz i gałkę muszkatałową wymieszać w wysokim kubku, ja zawsze biorę do tego kubek z miarka, ma dziubek i poźniej fajnie się z niego wylewa.
Masę polać po cukinii, jeśli chcecie można całość posypać tartym serem.
6. Tartę zapiec w piekarniku w temperaturze 180 stopni około 45 minut, aż masa jajeczna się zetnie, a kruche ciasto, zarumieni. Bon Appétit!

Zapraszam na spacer po Durbuy :-)
Edyta





Smaczna tarta na kruchym spodzie.

Wąskie uliczki w Durbuy, Belgia. Edyta Guhl











,, Jardin Topiaire"








Niebieskie okno w Durbuy. 







Durbuy- drewniane drzwi.

17 lip 2016

Workshop fotograficzny w Karlsruhe relacja






Witajcie,
jestem padnięta, ponieważ wróciłam z workshopu fotograficznego u Katji z Fräulein K. sagt ja i Mary z Life is Full of Goodies, a jazda samochodem w taki upał jest naprawdę męcząca. Wyjazd zaplanowałam perfekcyjnie. Jazda pociagiem do Kolonii, dwie godziny, przesiadka, chwila na kubek kawy i już podjeżdża pociąg do Karlsruhe i całe trzy godziny można czytać, wyglądać przez okno i relaksować się. W dodatku bilet w ofercie kosztuje tylko 29 euro. 

Po ciągłych jazdach do Polski i różnych przygodach z autem, taka podróż pociągiem wydaje mi się prawdziwym luksusem. Nie trzeba stać w korkach, uważać na zjazdy, martwić się o parking, a przede wszystkim w pociągu zawsze można z kimś pogadać. Niestety zaczęło się od tego, że nie dostałam urlopu na piątek, bo wszyscy akurat mają wolne i musiałam pracować do 12ej. W takiej sytuacji przepadła okazja kupna taniego biletu i najszybszą opcją okazał się samochód. 

Piątkowe popołudnie na autostradzie jest prawdziwym koszmarem, duży ruch, korki i upał. Na początku jeszcze zachwycałam się potężnymi, sosnowymi lasami, potem winnicami, aż zaczęły się dziwne, stożkowate góry poprzecinane tunelami. Przy czwartym tunelu pod rząd chciało mi się krzyczeć. Nie wiedziałam, że na odcinku Pirmasens- Karlsruhe jest tyle tego typu atrakcji. Przekroczenie Renu i wjazd do miasta okazał się dla mnie- prowincjonalnego kierowcy z Eifel sporym wyzwaniem. Światła, zjazdy, korki i objazdy. Jakimś cudem dotarłam do hotelu, a właściwie hoteliku. Ciekawa jest architektura w tym regionie. Stare jednorodzinne domki z dużymi drewnianymi bramami, za którymi kryje się podwórko. 
Na poddaszu jednego z takich domków byl mój pokój z łazienką. Malutki, ale szczęście bardzo nowocześnie urządzony. I przy okazji wyjaśniło się co znaczy zdanie z opisu hotelu: parking przy domu. Parken am Haus.To nie znaczy, że hotel posiada miejsca parkingowe. Nie, nie. Nie posiada. Natomiast można parkować na ulicach przylegających do domu. Ot taka ciekawostka. Z walizką, plecakiem fotograficznym, statywem, koszykiem, torebką i ciuchami na wieszakach dotarłam na drugie piętro bez windy. Wieczór zakończyłam tabletką na migrenę, poszłam jeszcze na piechotę, żeby zobaczyć gdzie jest studio na jutrzejszy workshop, bo nie lubię się spóźniać, pstryknęłam kilka domków w okolicy i już nie miałam siły na nic więcej. W małym parku młoda matka skarżyła się koleżance, że dziecko nie mówi na nią mama, tylko Bożena. Swojskie akcenty :-)
I tyle na temat wieczornych rozrywek w dużym mieście.



Workshop fotograficzny w Karlsruhe.



Cupcakes w dwóch różnych wydaniach. Wyglądały niepozornie, ale po spróbowaniu...Niebo w gębie, jak mówi moja pewna znajoma. Mara obiecała, że już wkrótce pojawią się na blogu. Moje dłonie długo jeszcze pachniały ..wanilią? Światło dzienne.



 Podciągamy krzywe tak, aby spodobał się nam kolor zdjęcia.




Następnego ranka udałam się na workshop u Katji i Mary. Przepiękne studio, marzenie każdego fotografa, zachwycające dekoracje, a także cała masa gadżetów ślubnych, ponieważ Katja fotografuje na weselach, prowadzi także shop online i jeśli planujecie w przyszłości ślub, możecie zaopatrzyć się u niej w potrzebne dekoracje. Mara, która jest adwokatem i pisze food blog okazała się nieziemsko piękna. Zadziwiające jak osoba wypiekająca takie cuda, potrafi zachować nienaganna sylwetkę. Mara w grudniu 2015 roku wyszła za mąż i przepiekną relację ze ślubu w stylu lat 20 znajdziecie na jej blogu. Na temat charyzmatycznej Mary, bo inaczej nie można jej nazwać, mogłabym napisać cały post, ale najlepiej sami zajrzyjcie na jej stronę, gdzie znajdziecie mnóstwo przepysznych przepisów, relacje z podróży, a także piękne zdjęcia.

W miłej atmosferze, przy smacznej kawie, sałatkach i najsmaczniejszych cupcakes jakiekolwiek w życiu jadłam: jabłkowo-cynamonowych skoncentrowaliśmy się najpierw na teorii, a nastepnie na kilku stanowiskach ćwiczyliśmy przy świetle dziennym, a także przy lampach. Dokładne opisy umieszczę pod zdjęciami. 
Spotkanie w Karlsruhe bylo przyjemną wymianą z innymi bloggerami, trzy osoby przyjechały ze Szwajcarii, poznałam przemiłą Bettinę, która studiowała dziennikarstwo i komunikację, jej praca polega na fotografowaniu osób rzadowych, oraz oficjalnych wizyt.
 Rozmawialiśmy nie tylko o fotografii, a także o plusach i minusach pracy na własny rachunek, o przyszłości bloggerów, o planowaniu ślubów. Bardzo zdopingowała mnie wypowiedź koleżanki z dziedziny beauty, która pisze dwa posty dziennie, aby pozostać na bieżąco. Nie będę Wam opowiadać jak wymęczona czułam się po powrocie z Karlsruhe, natomiast na stronie Mary pojawił się ...nowy wpis. Oczywiście, nie z workshopu, to byłoby fizycznie niemożliwe, bo sama obróbka zdjęć trwa dobra chwilę, a jeszcze dochodzi tekst. 

Mara i Katja obrabiają zdjecia w lightroom i nie używają photoshopu. Jest to dobre rozwiązanie, jeśli nie macie dużo retuszu, a chcecie jedynie troche podkręcić zdjęcie, przyciemnić lub rozjaśnić. Dużym plusem lightroomu jest równoczesna obróbka większej ilości zdjęć. Katja humorystycznie porównała obrabianie zdjęcia w ligtroomie do człowieczka z plecakiem. Wszystkie zmiany które robimy, pakujemy do plecaka, na końcu ściskamy mocno w całość. W photoshopie wszystkie zmiany zapisujemy pod nową nazwą. W zależności do jakich celów potrzebujemy naszych zdjęć, możemy świadomie zrezygnować z photoshopu i być może tak kiedyś zrobię. Ciekawa jestem Waszego zdania, lightroom, czy photoshop?

Około godziny 17 przy lampce prosecco zakończyliśmy nasz pracowity dzień i najnormalniej w świecie spędziłabym dzisiejszy dzień na kanapie, gdyby nie utkwiło mi w głowie zdanie jednej z uczestniczek o Marze: to prawdziwy workoholic, nikt nie wie kiedy ona to wszystko robi i ile snu jej wystarcza. Jedno jest pewne, Mara osiagnęła swój cel. Zrezygnowała z pracy w kancelarii, znalazła pasję....I tego życzę nam wszystkim. Spełnienia marzeń :-)
Edyta




 Przepiękne dekoracje przygotowały Mara i Katja.




Food fotografia z lampami. Zastanawiam się tylko, dlaczego umieściłam ostrość nie na pierwszej bułce, tylko na drugiej? Hm...


Praca z rekwizytami uczestników. Tutaj klocki do terapii, ustawienie w rodzinie.




Rekwizyty ślubne u Katji.


 Eggenstein, Leopoldshafen.


 Stylowe podwórko.



Eggenstein- Leopoldshafen. Drzewo z herbami. Symbol połączenia obu gmin.

Pozdrawiam,
Edyta